Matka Ludwika Małgorzata o Kapłaństwie
(…) dużo się modliłam za moich kapłanów; prze znaczy lam dla nich wszystko, co zrobiłam i wycierpiałam. Co pewien czas odczuwam silny ból myśląc o ich duszach, o ich wierze, o ich wierności narażonej na niebezpieczeństwo.
Może to i źle, co mówię, może to nie jest słuszne, mam jednak jasne wrażenie, że doświadczam tych samych uczuć, których doświadczają matki, kiedy widzą swe dzieci wystawione na poważne niebezpieczeństwa. Chciałabym móc ochraniać, bronić, strzec tych kapłanów, których Jezus nauczy t mnie tak bardzo miłować (…). Nie mogę niczego innego uczynić dla nich, zwracam się więc do Jezusa; mówię Mu, że ich miłuję, że chcę ich miłować całym sercem, i wszystkimi siłami; usiłuję wydrzeć moimi usilnymi prośbami laski konieczne dla moich kapłanów. (…)
Boję się o moich kapłanów wziętych indywidualnie, nie obawiam się jednak o kapłaństwo, o Kościół. Mam całkowitą, pogodną ufność w zwycięstwo Chrystusa i jego królestwa miłości. Wszelkie niepokoje, starcie się idei, kontestacje obecnego czasu, to powszechne rozszerzanie się błędów, które napełniają umysły i zatwardzają serca, wszystko to skończy się unicestwieniem u stóp Jezusa jak fale uśmierzone po wielkiej burzy (…).
(Matka Ludwika Małgorzata, Seminatori di amore, s. 181 [wyd. polskie, Siewcy miłości, s. 205]).